Już w ten piątek reprezentacja Polski zmierzy się z Holandią w przedostatnim meczu eliminacji do zbliżającego się mundialu w USA, Kanadzie i Meksyku. Ewentualna wygrana dałaby nam jeszcze iluzoryczne szanse na wygranie grupy i uniknięcie konieczności gry w barażach. Biało-czerwoni są w tym starciu zdecydowanym underdogiem, jednak historia zna całkiem sporo przypadków, w których nasza drużyna potrafiła zaskoczyć cały świat, ogrywając zespoły z piłkarskiego topu. Miejmy nadzieję, że już wkrótce będziemy mogli dopisać do tej listy nadchodzący pojedynek z Holendrami.
Holandia
W związku z nadchodzącym rewanżem z Holandią wypada rozpocząć to zestawienie właśnie od zwycięstw z drużyną Oranje. Ostatnie z nich miało miejsce 2 maja 1979 roku, kiedy Polacy wygrali 2:0 po golach Zbigniewa Bońka i Włodzimierza Mazura. Z kolei mecz z 10 września 1975 roku jest uznawany za jeden z najlepszych występów w dziejach reprezentacji Polski. Do Chorzowa przyjechała wówczas złota generacja Holendrów z Cruyffem i Neeskensem na czele, jednak to nie oni okazali się głównymi aktorami tego widowiska.
Polacy błyskawicznie narzucili rywalom swoje tempo i wyszli na prowadzenie już po kwadransie. Do bezpańskiej piłki doskoczył Grzegorz Lato, który następnie przedarł się przez interweniującego golkipera i dobił piłkę głową do pustej bramki. To był jednak dopiero początek. Tuż przed przerwą na 2:0 podwyższył Robert Gadocha, a w drugiej połowie dublet zanotował jeszcze Andrzej Szarmach. Co prawda w końcówce Holendrzy zdobyli bramkę na 4:1, ale tamtego dnia nie miało to już żadnego znaczenia.
Na kolejny triumf w pojedynku z Oranje czekamy już ponad 46 lat. Czy w piątek ta niezwykle długa seria może zostać przerwana? Zadanie jest wybitnie trudne, jednak poprzedni mecz z Holendrami pokazał, że Biało-czerwoni potrafią skutecznie zneutralizować atuty rywali.
Anglia
Zwycięski remis na Wembley z października 1973 roku już dawno zdążył obrosnąć legendą, stając się jednym z najbardziej kultowych meczów w dziejach naszej reprezentacji. Trudno się temu dziwić. W końcu to właśnie tym spotkaniem zespół prowadzony przez Kazimierza Górskiego przypieczętował drugi w historii, a pierwszy od 1938 roku awans na mundial. Warto jednak pamiętać, że Polacy położyli podwaliny pod ten sukces już kilka miesięcy wcześniej, pokonując Synów Albionu 2:0 w meczu domowym.
Biało-czerwoni, niesieni niezwykle głośnym dopingiem wypełnionego po brzegi Stadionu Śląskiego, rozpoczęli strzelanie już w siódmej minucie. Robert Gadocha zaskoczył wówczas angielskich obrońców płaskim wstrzeleniem piłki z rzutu wolnego, do którego dopadł stojący przy bliższym słupku Jan Banaś. Ostatecznie jednak nie dotknął on futbolówki, a bramka została zapisana Gadosze.
Na początku drugiej połowy wynik podwyższył Włodzimierz Lubański. Drugi najlepszy strzelec w historii reprezentacji Polski odebrał piłkę legendarnemu Bobby’emu Moore’owi, pognał na bramkę Anglików i pewnie wykończył tę akcję strzałem od słupka. W końcówce sfrustrowani Anglicy, nie potrafiąc zagrozić bramce Jana Tomaszewskiego, zaczęli uciekać się do brutalnych fauli. Niestety, ofiarą jednego z takich wejść stał się właśnie Lubański. Kontuzja odniesiona w starciu z Royem McFarlandem nie tylko zakończyła udział napastnika w tym spotkaniu, ale również wyeliminowała go z rozegranego rok później mundialu w Niemczech Zachodnich.
Od tamtego czasu biało-czerwoni mierzyli się z Anglią aż osiemnaście razy. Mimo to, mecz na Stadionie Śląskim do dziś pozostaje jedynym triumfem Polaków w starciach z Synami Albionu.
Hiszpania
Potyczki Polski z Hiszpanią kojarzą się kibicom bardziej z wysokimi porażkami, aniżeli z efektownymi zwycięstwami. Ten niekorzystny bilans udało się delikatnie podreperować w fazie grupowej EURO 2020, kiedy dzięki główce Roberta Lewandowskiego drużyna Paulo Sousy urwał Hiszpanom punkt.
Jedyne zwycięstwo Biało-czerwonych w starciu z La Furia Roja miało miejsce w meczu towarzyskim rozegranym 12 listopada 1980 roku. Bohaterem tego spotkania okazał się 21-letni Andrzej Iwan przeżywający wówczas najlepszy okres w swojej karierze reprezentacyjnej. W samym 1980 roku zanotował on w narodowych barwach aż dziewięć trafień, strzelając między innymi hat-tricka w meczu z Kolumbią. Napastnik Wisły Kraków zanotował także dublet w omawianym meczu z Hiszpanią, dając Polakom pierwszą i jak do tej pory jedyną wygraną z tym rywalem. Niestety w późniejszych latach kontuzje uniemożliwiły Iwanowi rozwinięcie skrzydeł w drużynie narodowej. Ostatecznie zatrzymał się on na 11 golach w 29 meczach, a ostatni występ z orzełkiem na piersi zaliczył w 1987 roku.
Niemcy
Przez długie lata reprezentacja Niemiec uchodziła za największą zmorę Biało-czerwonych. Pomimo licznych prób, pokonanie naszych zachodnich sąsiadów cały czas wydawało się czymś nierealnym. Niezwykle blisko było we wrześniu 2011 roku. Polacy objęli wówczas prowadzenie w końcówce, po czym w ostatniej akcji meczu dali sobie wbić gola na 2:2. Przeznaczenie udało nam się oszukać dopiero 11 października 2014 roku, w drugiej kolejce eliminacji do mistrzostw Europy. Niemcy przyjechali na Stadion Narodowy w roli świeżo upieczonych mistrzów globu, po efektownych zwycięstwach z Portugalią (4:0) czy Brazylią (7:1). Mało kto spodziewał się więc, że polegną akurat w starciu z Polakami, którzy dopiero rozpoczynali proces odbudowy po latach zapaści.
Zespół Adama Nawałki nie zawdzięczał tej wygranej pięknej grze. Były trener Górnika Zabrze postawił na defensywny futbol i kontrataki, mając nadzieję, że rywal popełni jakiś błąd. Trudno się więc dziwić, że mistrzowie świata zmiażdżyli Polaków pod kątem posiadania piłki (62:38). Oddali także ponad trzy razy więcej celnych strzałów, a kilkukrotnie zatrzymywał ich dopiero świetnie dysponowany Wojciech Szczęsny. Cierpliwe oczekiwanie na tę jedną okazję dało efekt w 51. minucie, kiedy Łukasz Piszczek dośrodkował piłkę do Arkadiusza Milika, a ten pokonał Manuela Neuera strzałem głową. W ostatnich minutach Die Mannschaft dobił wprowadzony z ławki Sebastian Mila, wykorzystując dogranie Roberta Lewandowskiego. Tym samym trwająca od lat trzydziestych passa niepowodzeń została przerwana. Pierwsze triumf Biało-czerwonych nad reprezentacją Niemiec stał się faktem.

Mimo że nasze drugie zwycięstwo z Niemcami doszło do skutku zaledwie dwa lata temu, niejeden kibic mógł już zdążyć o nim zapomnieć. W końcu miało ono miejsce za kadencji Fernando Santosa, czyli prawdopodobnie jednego z najsurowiej ocenianych selekcjonerów w dziejach naszej reprezentacji. Na dodatek nie był to mecz o punkty, a zwykły sparing rozegrany już po zakończeniu sezonu klubowego. Gwoli ścisłości, Polacy wygrali 1:0, a jedyną bramkę zdobył Jakub Kiwior, trafiając do siatki głową po rzucie różnym.
Portugalia
W przeciwieństwie do starć z Niemcami, na pierwszą wygraną z Portugalią przyszło nam czekać wyjątkowo krótko. Do pierwszego pojedynku tych dwóch ekip doszło 16 października 1976 i już wtedy Biało-czerwoni zdołali wygrać. Dubletem popisał się wówczas król strzelców rozegranych dwa lata wcześniej mundialu, Grzegorz Lato.
Znacznie większą wagę miało spotkanie tych dwóch ekip z czerwca 1986 roku, w ramach fazy grupowej mistrzostw świata. Podopieczni Antoniego Piechniczka rozpoczęli ten turniej od falstartu, w słabym stylu remisując bezbramkowo z Marokiem. Kolejna strata punktów mogłaby poskutkować sensacyjnym odpadnięciem już na wstępnym etapie turnieju. Przyglądając się grze Polaków, można było wyczuć, że presja daje im się we znaki. Do 68. minuty było 0:0, ale wówczas bramkę dającą nam komplet punktów zdobył Włodzimierz Smolarek. W ostatnim meczu grupowym Biało-czerwoni ulegli Anglikom z fenomenalnym Garry’m Linekerem, ale punkty wywalczone w starciu z Portugalią pozwoliły im na awans do fazy pucharowej.
Nie był to jednak ostatni przypadek, kiedy piłkarz o nazwisku Smolarek napsuł krwi Portugalczykom. Powtórzyło się to w meczu czwartej kolejki eliminacji do mistrzostw Europy, rozegranym 11 października 2006 roku. Katem drużyny z Półwyspu Iberyjskiego został wówczas syn wspomnianego wcześniej Włodzimierza Smolarka, Euzebiusz. Zawodnik Feyenoordu Rotterdam wpisał się na listę strzelców dwukrotnie, na co Portugalczycy odpowiedzieli jedynie trafieniem Nuno Gomesa. W ostatecznym rozrachunku ta wygrana dała nam zwycięstwo w grupie oraz pierwszy w historii awans na mistrzostwa Europy.
Argentyna
Reprezentacja Polski mierzyła się z Argentyną dwunastokrotnie, wygrywając w trzech przypadkach. Pierwszy i jednocześnie najważniejszy triumf nad Albicelestes miał miejsce 15 czerwca 1974. Starcie to inaugurowało jednocześnie zmagania obydwu ekip w fazie grupowej mistrzostw świata. Biało-czerwoni wyszli na prowadzenie błyskawicznie, bo już w 7. minucie meczu. Bramkarz Argentyny, Daniel Carnevali popełnił wówczas koszmarny błąd wypuszczając piłkę lecąca wprost w jego ręce. Sytuację przytomnie wykorzystał Grzegorz Lato, strzelając pierwszego z siedmiu goli na tamtej imprezie. Kilkadziesiąt sekund później ten sam zawodnik wcielił się w rolę asystenta, kreując Andrzejowi Szarmachowi sytuację sam na sam, której ten po prostu nie mógł zmarnować. Minęło więc zaledwie osiem minut, a „Orły Górskiego” prowadziły już 2:0.
W 60. minucie Cacho Heredia zdobył jednak piękną bramkę kontaktową, czym przywrócił swój zespół do walki o pełną pulę. Odpowiedź Polaków była błyskawiczna. Już po dwóch minutach od straty gola Grzegorz Lato pognał na bramkę Albicelestes i pewnie pokonał Carnevaliego, przywracając nas na dwubramkowe prowadzenie. W 66. minucie ogromne zamieszanie w polu karnym wykorzystał Carlos Babington, ale było to na szczęście ostatnie trafienie w tym spotkaniu. Zwycięstwo z południowoamerykańskim gigantem rozpoczęło marsz „Orłów Górskiego” po historyczny medal mistrzostw świata.
W późniejszych latach reprezentacja Polski pokonała Argentynę jeszcze dwa razy. Najpierw w sparingu rozegranym w 1981 roku, kiedy bramki Zbigniewa Bońka i Andrzeja Buncola pozwoliły nam wygrać 2:1. Trzecia i ostatnia wygrana miała miejsce w 2011 roku, podczas przygotowań do domowych mistrzostw Europy. Naszym rywalem nie była jednak wielka Argentyna na czele z Messim czy Kunem Aguero, lecz głębokie rezerwy, składające się w znacznej części z tamtejszych ligowców. Bramki Adriana Mierzejewskiego i Pawła Brożka, na które rywale odpowiedzieli tylko jednym trafieniem Marco Rubena, dały nam wygraną 2:1.
Brazylia
Brazylia to rywal, z którym mierzyliśmy się najrzadziej spośród największych potęg światowego futbolu. Do starć reprezentacji Polski z Canarinhos doszło zaledwie 12 razy (ostatni raz w 1997 r.), a ich bilans jest dla nas nieubłagany – 9 wygranych Brazylii, 2 remisy oraz jedno zwycięstwo Biało-czerwonych. Jedno, ale jakże ważne, być może najważniejsze w całej historii polskiej piłki.
Godzina 16:00, 6 lipca 1974 roku, stadion olimpijski w Monachium. To właśnie w takich okolicznościach rozegrano mecz o trzecie miejsce na świecie. Przed turniejem oczywistym faworytem takiego starcia byliby Brazylijczycy. Bronili oni przecież tytułu i pomimo zakończenia kariery przez legendarnego Pelego wciąż mieli w zanadrzu wielkie gwiazdy, jak Jairzinho czy Rivellino. To, co działo się tamtego lata na niemieckich boiskach, sprawiło jednak, że widowiskowo grający Polacy mogli być stawiani na równi z „kanarkami ”.
Ze względu na wysoką temperaturę mecz toczył się w stosunkowo wolnym tempie. W pierwszej połowie to Brazylijczycy byli minimalnie aktywniejsi, aczkolwiek nie przełożyło się to na pokaźną liczbę wykreowanych okazji. Oba zespoły zeszły więc do szatni przy bezbramkowym remisie. Po przerwie mecz stał się jeszcze bardziej zamknięty, a zamiast spodziewanego pokazu pięknego futbolu kibice oglądali coś w rodzaju piłkarskich szachów. Impas przełamał dopiero nie kto inny jak król strzelców tamtego mundialu, czyli oczywiście Grzegorz Lato. Atakujący Stali Mielec wykorzystał ospałość brazylijskiej defensywy i samodzielnie pognał na bramkę, po czym pokonał bramkarza Canarinhos lekkim strzałem przy słupku. Bramka Laty praktycznie zamknęła bój o srebrny medal (w latach 1974-1994 rozdawano cztery komplety medali, stąd Polsce przypadło srebro). Biało-czerwoni dokonali więc czegoś, co jeszcze kilka tygodni wcześniej wydawało się nierealne.
Francja
Aby dokopać się do naszej pierwszej wygranej z Francją, trzeba cofnąć się aż do lat sześćdziesiątych, a dokładniej do kwietnia 1962 roku. O tym, jak zamierzchłe są to czasy, najlepiej świadczy fakt, że zespół dowodzony przez Ryszarda Koncewicza wyszedł na murawę w popularnym wówczas ustawieniu… 1-2-3-5. Wyszło nam to jednak na plus, gdyż aż trójka graczy spośród ofensywnego kwintetu zdołała wpisać się na listę strzelców. Mowa tu o Erneście Pohlu, Romanie Lentnerze i Lucjanie Brychczym. Ostatecznie ten mecz towarzyski zakończył się naszą wygraną 1:3.
Znacznie większą wagę miał pojedynek z Trójkolorowymi o trzecie miejsce na mundialu w 1982 roku. Jako pierwsi na prowadzenie wyszli Francuzi za sprawą płaskiego strzału z dystansu w wykonaniu Rene Girarda. Biało-czerwoni zaczęli dochodzić do głosu tuż przed gwizdkiem na przerwę, dzięki czemu błyskawicznie udało im się odrobić straty. Gola na 1:1 zdobył pomijany w poprzednich meczach Andrzej Szarmach, a chwilę później Stefan Majewski wykorzystał celne dośrodkowanie Janusza Kupcewicza z rzutu rożnego, dając nam korzystny wynik tuż przed zejściem do szatni.
W 46. minucie na listę strzelców wpisał się wspomniany Kupcewicz, pokonując francuskiego golkipera bezpośrednim uderzeniem z rzutu wolnego. Wraz z upływem czasu Trójkolorowi zaczęli ponownie przejmować inicjatywę, jednak przełożyło się to na zaledwie jednego gola. Tym sposobem nasz drugi i jednocześnie ostatni medal najważniejszej piłkarskiej imprezy stał się faktem.
Co ciekawe, trzeci zwycięski mecz Biało-czerwonych z Francuzami odbył się jeszcze w sierpniu tego samego roku. Tym razem drużyna Piechniczka nie pozostawiła rywalom złudzeń, wygrywając aż 0:4, a kolejne dwie bramki dołożył Kupcewicz. Od tamtej pory zmierzyliśmy się z Trójkolorowymi jeszcze dziewięciokrotnie. Cztery razy górą byli rywale, a w aż pięciu przypadkach padł remis.
Włochy
W przeciwieństwie do wszystkich omawianych wyżej przypadków, najczęstszym wynikiem pojedynków Polski z Włochami nie jest wcale nasza porażka, lecz… bezbramkowy remis. W aż sześciu na osiemnaście starć z Italią padał wynik 0:0, a łącznie obie drużyny remisowały ze sobą osiem razy. Pozostałe spotkania to siedem zwycięstw Azzurrich i trzy triumfy Polaków. Pierwszy z nich to, a jakże, mecz fazy grupowej na przywoływanych po raz kolejny mistrzostwach świata w RFN.
Po ograniu Argentyny 3:2 oraz rozgromieniu Haiti 7:0 Polakom pozostała jedynie walka o zajęcie pierwszego miejsca w grupie. Pierwsza część tego spotkania to prawdopodobnie jedna z najlepszych połów w historii polskiej reprezentacji. Utytułowani Włosi byli jedynie tłem dla koncertowo grających Polaków, co wprawiło w osłupienie siedemdziesięciotysięczny tłum zgromadzony na arenie w Stuttgarcie. Pierwsza bramka padła stosunkowo późno, bo dopiero w 38. minucie, a jej autorem był Andrzej Szarmach. Wąsaty snajper otrzymał miękkie dośrodkowanie od Henryka Kasperczaka, po czym pokonał Dino Zoffa perfekcyjnym strzałem głową. Tuż przed przerwą Kasperczak dorzucił drugą asystę, tym razem obsługując Kazimierza Deynę, który huknął sprzed pola karnego nie dając bramkarzowi szans na interwencję. W końcówce Fabio Capello zdobył bramkę kontaktową dla Włochów, ale na nic się to już nie zdało. Polska wyszła z grupy z kompletem punktów i dwunastoma bramkami zdobytymi w zaledwie trzech meczach.
Dwa pozostałe triumfy Biało-czerwonych w pojedynkach z Italią to już mecze towarzyskie. Pierwszy z nich odbył się w listopadzie 1985 roku na Stadionie Śląskim. Polacy wygrali 1:0 po błyskawicznym trafieniu Dariusza Dziekanowskiego, który ustalił wynik spotkania już w szóstej minucie gry. Ostatni mecz na liście to wygrana 3:1 z 12 listopada 2003 roku, już za kadencji Pawła Janasa. Co ciekawe, wygraną zapewniły nam gole obrońców: Jacka Bąka w szóstej i Tomasza Kłosa w osiemnastej minucie. Po przerwie gola kontaktowego strzelił Antonio Cassano, a wynik na 3:1 ustalił Jacek Krzynówek.